Czarna lista nierzetelnych podatników
Wśród wielu list dłużników czarna lista nierzetelnych podatników to pewna nowość. Wszak rejestr dłużników mają już banki, w BIG-ach informacje o długu ujawnia nieomal każdy wierzyciel. W tym wszystkim brakowało miejsca, gdzie trafiali by ci, którzy są na bakier z płaceniem podatków.
Cały widz polega na tym, że nadal brakuje. Chociaż przez jakiś czas przez internet przetoczyła się lawina informacji sugerujących działanie takiego rejestru.
Co mówiono o czarnej liście nierzetelnych podatników?
Oto niektóre sformułowania:
„W 2018 r. powstała „czarna lista” nierzetelnych podatników. Wielu przedsiębiorców przyjęło tę listę z entuzjazmem”
businessinsider.com.pl
Czarna lista podatników. Obecność w rejestrze będzie równoznaczna z nierzetelnością
gospodarka.dziennik.pl
Taką listę miało stworzyć Ministerstwo Finansów w 2018 roku. Jak możemy się dowiedzieć, wielu przedsiębiorców poparło ten pomysł, który według nich skutkować miał wyeliminowaniem z rynku nierzetelnych kontrahentów. Pomimo poparcia istnieje jednak pewna doza strachu, że trafiając przypadkowo na listę, przedsiębiorca staje się niewiarygodny.
Tylko, że to pic na wodę, a nie podatkowy BIG
Jeśli określenie czarna lista nierzetelnych podatników wywołuje o Ciebie skojarzenia z BIG-iem, tylko takim, który piętnuje niepłacenie podatków. to dobrze i źle zarazem. Dobrze, ponieważ chyba każdy zdrowo myślący człowiek człowiek, widząc takie określenie zrozumie, że chodzi o rejestr osób zalegających z płaceniem podatków. To skojarzenie jest złe ponieważ ta „lista” to tak naprawdę:
- dwie listy,
- dotyczy tylko podatku VAT
- mówi o tym czy ktoś był podatnikiem VAT, został wykreślony i przywrócony do VAT.
Zaiste określenie tego listą nierzetelnych podatników to jakieś kuriozum. Świadczy o tym, że ktoś chyba nie wie, jakie powszechnie ma znaczenie takie określenie.
Co takie dane mówią nam o firmie, jako o podatniku, w tym momencie? Czy nadal zalega z podatkami? Czy płaci podatek dochodowy?
Jak się okazuje, świetnie temat można przekuć w łatwe pieniądze. Listy wprawdzie nie ma, ale już jest projekt ułatwiający weryfikację firm. Ba, mówi o sobie bez kozery „kampania społeczna”
#Niezalegamy
Otóż możemy dowiedzieć się, że w ramach tej „kampanii” firma może starać się o poświadczenie w formie certyfikatu. To ma potwierdzać, że nie zalega ona ze składkami w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych oraz regularnie spłaca zobowiązania wobec Urzędu Skarbowego.
Certyfika -, słowo klucz. Gdy widzę słowo certyfikat, od razu widzę te wszystkie certyfikaty wystawiane m.in. przez BIGi (np. Rzetelna Firma), którym na plus można zaliczyć to, że wystawia je uznany podmiot.
Tego nie można powiedzieć o całej rzeszy certyfikatów, jakie swego czasu pojawiły się na rynku jak pączki. Ich pomysłodawcy podchwycili pomysł BIGów, by zrobić pieniądze z niczego. Możemy powiedzieć, że łączą je pewne cechy:
- Stroszenie piórek – te wszystkie wizje kontrahentów walących drzwiami i oknami tylko dlatego, że gdzieś na stronie lub kącie biura pojawi się znaczek symbolizujący uzyskanie takiego certyfikatu.
- Kasa – wszystkie te certyfikaty są płatne. Dodatkowo sugeruje się, że bez certyfikatu firma jest niewiarygodna. Czyli również Ci, którzy nie chcą nabijać kabzy temu, czy innemu wystawcy certyfikatu.
- Prywatne przedsięwzięcia – takie certyfikaty wystawiane są przez prywatne firmy, czy ktoś widział takie coś wystawione przez organy państwa?
#Niezalegamy wyznaczył jednak chyba nowe standardy w tym temacie. I nie mam tu na myśli zmiany in plus. Pobierania opłaty w to nie wliczam, ponieważ to robią w zasadzie wszyscy, których znam. Z KRD na czele. Wystarczy przejść się po firmowym parkingu KRD, aby po ilości samochodów handlowców zobaczyć, jak dużą rolę firma przywiązuje do sprzedawania swoich certyfikatów.
Czego jednak nie widziałem?
#1 Według mojej wiedzy nikt dotąd nie zrobił z tego kampanii społecznej. Na pewno nie był to żaden BIG. Zjawiska, które kojarzy się z edukacją, osiągnięciem jakiegoś korzystnego społecznie efektu, zazwyczaj za pieniądze prowadzącego kampanię. Sprzedaż płatnych usług nijak nie kojarzy mi się z kampanią społeczną.
#2 Certyfikatu, którego wiarygodność oparta jest na materiałach dostarczonych przez zainteresowanego uzyskaniem certyfikatu. To na kliencie ciąży obowiązek dostarczenia zaświadczeń o niezaleganiu z podatkami i zaświadczeniu o niezaleganiu ze składkami ZUS. Gdy ktoś ma te papiery w ręku, to po jakiego diabła potrzebny mu jeszcze jakiś certyfikat? Czy poważny kontrahent spojrzy na coś takiego? Oczami wyobraźni widzę sytuację, gdy ktoś startując do przetargu chciałby się posłużyć takim certyfikatem zamiast zaświadczenia z Urzędu Skarbowego. W najlepszym przypadku zostanie potraktowany jak ktoś mało poważny. Bardziej skłaniałbym się do tego, że uznany zostałby za lekko niepoczytalnego.
Nie sposób sobie nie wyobrazić sytuacji, w której ktoś o złych intencjach wykorzysta coś takiego do uwiarygodnienia się przed kontrahentem. Uzyskanie takiego certyfikatu na podstawie spreparowanych zaświadczeń to raczej niewielki problem – wszak wystawca umywa ręce od odpowiedzialności za takie sytuacje. Straszy konsekwencjami kogoś, kto w taki sposób chciałby uzyskać certyfikat. Naprawdę? Ktoś zakłada, że oszust przejmie się zapisem w regulaminie zwalającym winę na oszusta?
Co zrobić by sprawdzić kontrahenta na „czarnej liście nierzetelnych podatników”?
Zapomnij o oglądaniu kolorowych znaczków, to tylko świecidełka, które mogą odwracać Twoją uwagę. Jeśli już myślisz poważnie o jakiejś sensownej weryfikacji czyjejś aktualnej kondycji:
- sprawdź przede wszystkim jakie wpisy znajdują się o firmie w BIG,
- w razie potrzeby zażądaj oryginałów zaświadczeń z US czy ZUS.