Moje długi i oddłużanie, czyli historia z życia
Wpaść w długi jest łatwo. Wyjść z długów niezwykle trudno. Ze swojego doświadczenia wiem, że proces ten jest jednak możliwy. Zapraszam do przeczytania mojej historii. Byłego dłużnika. I jego drogi.
Od dłużnika na dnie (moje długi przekroczyły stukrotność dochodów) do wolnego człowieka. Znacznie silniejszego niż kiedyś. Długi bowiem hartują i wyrabiają charakter.
Postanowiłem podzielić się z wami swoją historią na tej stronie, gdyż dała mi ona wiele inspiracji i porad. Jeszcze w czasach, gdy jej specjaliści działali jako windykowani.pl. Jeśli pomoże ona (moja opowieść znaczy się) wyjść z długów choć jednej osobie, będę rad. Jeśli zainspiruje do oddłużania kilka osób, będę szczęśliwy. Gdy byłem na dnie, nie chciałem słyszeć o oddłużaniu. Nie widziałem jego sensu. Teraz wiem, że to sprawa głowy, psychiki i depresyjnego stanu. Może Ty też, po przeczytaniu historii mojego oddłużania, uznasz, że Twoja niechęć do działania to po prostu zmęczenie psychiczne.
Jak wpadłem w długi?
Powód może śmieszny, ale praca w bankowości. Praca w stabilnej firmie zapewnia dużo większą zdolność kredytową. Wiedza na temat BIK pozwala natomiast podrasować ją jeszcze bardziej. Gdybym pracował u przysłowiowego Ziutka w warsztacie na lewo lub za oficjalną minimalkę, zdolności kredytowej nie miałbym. I jednocześnie nie miałbym zakus….
Ale ponieważ miałem sporą zdolność, banki czekały otworem na kasę, pomyślałem: co się będę męczył na etacie, skoro świat stoi otworem. Biorę kasę z banków, rozkręcam biznes, spłacam kredyty i cieszę się życiem.
Tak zrobiłem. Pożyczenie stu tysięcy złotych w kilku bankach to kwestia kilkudziesięciu minut. Oczywiście wiedziałem, jak i gdzie to zrobić, aby zapytania kredytowe nie zniweczyły mojego planu. 10 lat temu główne deptaki w miastach były już skupiskiem banków, więc odległości pomiędzy wybranymi oddziałami pokonywałem w minutę. Cyk, podpis i gotówka w ręce.
W ten sposób wyjąłem z banków sporo grosza, który zainwestowałem. Miało być z górki. Ale jak to w życiu często bywa – sny nie zawsze przekuwają się w rzeczywistość. Inwestycje spaliły na panewce, a ja zostałem z długami….
Raty kredytu przekraczają dochody, długi rosną i co teraz robić?
No właśnie. Niby wiedzę jakąś miałem, jako pracownik banku, ale wiedza teoretyczna a realia to dwie zupełnie inne rzeczy. Stanąłem przed problemem, który mnie przerósł. I przyznam się, że szukając rozwiązań, nie potrafiłem wychylić się poza granicę stereotypów. Czyli przez kilka tygodni nowej dla mnie rzeczywistości bankruta myślałem tylko o tym:
- jak i skąd zorganizować pieniądze na spłatę (czyli idiotyczne: pożyczyć prywatnie),
- co stanie się ze mną, gdy braknie mi pieniędzy na spłatę (typowa depresja dłużnika, czarnowidztwo i brak wiedzy o tym, co dzieje się z kredytobiorcą przestającym spłacać zadłużenie),
- ile jestem w stanie utrzymać się na powierzchni płacąc raty (teraz wiem, że to straszny i kosztowny błąd).
Aby zyskać na czasie, znaleźć jakieś rozwiązanie i jakoś wyjść z długów zacząłem wyprzedawać swój majątek. Z samochodu przesiadłem się na rower, kino domowe zastąpiłem głośniczkami do komputera, pozbyłem się konsoli – wszystko to tylko po to, aby mieć na kilka kolejnych rat. Z kilkudziesięciu. Na które już nie miałem.
Przekroczenie progu z napisem: jestem dłużnikiem
Po kilku miesiącach kopania się z długami, które dzięki sprzedaży rzeczy z domu spłacałem regularnie, przyszedł czas, gdy nie miałem już co sprzedać. Pamiętam doskonale, że bardzo trudne psychicznie jest przekroczenie pewnej granicy. Gdy mija termin zapłaty, a Ty po prostu nie masz z czego zapłacić. I wiesz, że właśnie uruchamiasz cały proces. O którym nie wiesz nic, poza tym, że będzie to proces niezwykle bolesny. Dla mnie przekroczenie terminu zapłaty było bardzo trudne, wiedziałem bowiem, że otwieram drzwi z napisem dłużnik i że to, co za tymi drzwiami mnie czeka, nie będzie dla mnie miłe.
Z automatu przyjąłem postawę skazańczą, podświadomie godząc się z utratą godności. Oto ja, człowiek upadły, który zawiódł na całej linii. Nie zapłaciłem rat i bez woli walki oddaję się wam, wierzyciele. Róbcie ze mną co chcecie, ja nie mam już siły myśleć o szukaniu sposobu na oddłużanie. Nie mam już czego sprzedawać, aby płacić raty. Boję się was, ale to straszne ciśnienie w głowie, poczucie bezradności i bezsilności jest dla mnie już niemożliwe do wytrzymania.
Zamiast myśleć przez cały dzień i pół bezsennej nocy o tym, jak wyjść z długów, wolę się poddać. Nie znalazłem sposobu i dalsze jego szukanie wykończy mnie psychicznie.
Stoję zatem przed wami mały i nagi. Nie bronię się, bo psychicznie jestem już wrakiem niezdolnym do obrony. Poczucie tego, że zmarnowałem sobie życie w młodym wieku skutecznie wypaliło mnie od środka. Poczucie winy, że nie oddaję pieniędzy i oddać nie mogę, choć chcę, zabiło we mnie resztki chęci do życia.
Już dłużej nie mogę. Nie chcę myśleć obsesyjnie o długach i liczyć dni do terminu zapłaty raty, na zapłacenie której nie mam. Chcę to skończyć. Niech się dzieje co chce….
Czasem trzeba sięgnąć dna, aby się od niego odbić, czyli musi zatrzeć się silnik….
Oddłużanie to proces wymagający gotowości psychicznej. Dopóki nie sięgnie się dna, żyje się złudną nadzieją, że jakoś może to będzie. I jeśli da się jakoś w ten sposób żyć, psychika nie pozwala na szukanie rozwiązań wymagających wyjścia ze swojej strefy komfortu. A strefa ta istnieje wówczas, gdy:
- jesteśmy w stanie płacić zadłużenie, nawet kosztem sprzedaży majątku czy zaciągania innych zobowiązań,
- wmawiamy sobie, że szukamy sposobu na wyjście z długów (choć to szukanie to wyłącznie gonitwa myśli bez celu),
- wierzymy, że wszystko jakoś się ułoży (choć nie ma ku temu racjonalnych i ekonomicznych przesłanek).
Owładnięcie myśleniem o długach może doprowadzić do rozstroju nerwowego i wielu chorób. Dlatego w procesie oddłużania warto jest odbyć samemu ze sobą rozmowę i przestać się oszukiwać, gdy nie potrafimy samodzielnie znaleźć rozwiązania.
Teraz wiem, że samodzielne szukanie go jest głupotą. I oszukiwaniem samego siebie.
Aby uzmysłowić bezsens tego procesu, posłużę się przykładem. Wyobraźmy sobie kobietę, której w środku nocy na odludziu zatarł się silnik w samochodzie. Co robi taka kobieta? Czy wyjmuje z bagażnika klucz i śrubokręt, otwiera maskę i przez kilka dni patrzy na silnik zastanawiając się, w jaki sposób może go naprawić?
Czy wzywa lawetę i oddaje samochód do mechanika? Pytanie retoryczne. Dlaczego zatem wielu dłużników w analogicznie beznadziejnej sytuacji zastanawia się, w jaki sposób naprawić swoje finanse, choć ich stan jest taki sam jak zatartego silnika?
Uświadomienie sobie, że samodzielnie nie rozwiąże się tak dużych problemów z długami, gdyż wymagają one wiedzy i doświadczenia, jest pierwszym krokiem do rozpoczęcia procesu oddłużania.
Dojrzałem do oddłużania
Moje dojrzenie nastąpiło dokładnie w momencie, w którym mogłem bezsilnie patrzeć, jak mijają dni wyznaczone przez banki jako terminy spłaty rat. A ja po prostu nie mam z czego zapłacić. Ta bezsilność była moim dnem dna. Ale skoro przekroczyłem już granicę i stałem się dłużnikiem, z automatu przestałem obsesyjnie myśleć o tym, jak nie dopuścić do sytuacji, w której nie będę miał na zapłacenie rat w terminie. Bo to się już stało.
Moje poddanie się i oddanie w ręce losu było wynikiem wyczerpania się możliwości psychicznych organizmu. Poddając się, zakończyłem automatycznie szaloną kołomyję myśli i poczułem się od razu znacznie lepiej.
A przez to pozbycie się z głowy dzikiej obsesji mogłem zacząć myśleć racjonalnie. I szukać sposobu na – już nie wyjście z długów, bo z nich wychodzi się poprzez spłatę – ale na życie z długami.
Skoro miałem długi, wobec których byłem bezradny, moim celem stało się znalezienie sposobu na życie w nowej rzeczywistości. W której jestem dłużnikiem, który nie wie, co go czeka. Boi się przyszłości, boi się własnych błędów i chce – zanim na dobre w to życie z długami wejdzie – poznać jego niebezpieczeństwa i negatywne elementy.
Oddłużanie, a raczej trudne jego początki
W momencie przekroczenia granicy własnej niemocy wiedziałem jedno: jeśli nie podejmę działań, zaraz pojawi się windykacja, potem wypowiedzenie umowy, potem BTE (bankowy tytuł egzekucyjny – rzecz działa się 10 lat temu) i finalnie komornik.
Biorąc pod uwagę powyższe za moment będę wegetować – tak sobie myślałem na głos – za połowę pensji zostawionej mi przez komornika, długi będą rosnąć, a ja zostanę dłużnikiem dożywotnim.
Myślałem tak, gdyż właśnie w ten sposób myśli większość stereotypowych dłużników. Myślałem i szukałem rozwiązań. W wyniku poszukiwań trafiłem na stronę windykowani.pl, która dopiero zaczynała działalność. Nie była więc w ogóle znana, nie posiadała opinii, nie mogłem jej zweryfikować. Ale jedna długa rozmowa telefoniczna z gościem z tego serwisu otworzyła mi oczy na wiele spraw i zrozumiałem, że gość wie znacznie więcej, niż przypuszczałem i mówi zupełnie inaczej niż pracownicy kilku innych firm oddłużeniowych, do których zwracałem się po pomoc.
I co więcej, nie chciał z góry żadnych pieniędzy. To znaczy mógłby sobie chcieć, wówczas rozmowa byłaby krótka, wszak nie zapłaciłbym grosza nieznanej firemce z kilkumiesięczną historią działalności. Spotkać udało nam się dopiero po kilkunastu dniach, czyli idealnie w momencie rozpoczęcia przez windykację banków nalotów dywanowych na moją głowę.
Na czym polega oddłużanie?
Spotkanie nie było krótkie. Pamiętam, że wypiłem w trakcie kilka kaw, a więc było to kilka godzin. Czas, w którym o 180 stopni wywrócił się mój sposób postrzegania długów, problemów z długami i mojej roli w całym tym procesie.
Minęło 10 lat, ale wciąż pamiętam, jak bardzo moją optykę zmieniły opowieści mojego rozmówcy (nota bene windykatora z terenu) i ich konkluzja, że długi to w wielu przypadkach większy kłopot wierzyciela niż dłużnika. I że po stronie wierzyciela jest cały zestaw mechanizmów socjotechnicznych, aby w psychikę dłużnika wpoić, że jest odwrotnie. A to przecież dłużnik ma pieniądze wierzyciela, ten natomiast ma tylko jedną, bardzo niepewną zresztą ścieżkę do ich odzyskania. I że wystarczy wyprzedzać o kilka ruchów wierzyciela, aby ten stał się całkiem bezradny.
Fajnie się słuchało, ale gdzie tutaj przełożenie na moje życie, moją rzeczywistość, moje długi i moje za chwilę kłopoty z komornikiem?
Ale ponieważ nasze spotkanie miało na celu rozpoczęcie mojego indywidualnego oddłużania, dość szybko okazało się, że wbrew moim czarnym myślom, jest dla mnie ratunek.
Dziś, po 10 latach, patrzę na to z innej perspektywy. Wówczas patrzyłem jednak z przerażeniem dowiedziawszy się, na czym ma polecać moje oddłużanie. A zatem po kolei:
Zwolnienie z pracy, dłużnik na etacie nie ma szans na oddłużenie
Otrzymałem nie tyle nakaz, ale wyraźną sugestię w formie nakazu, aby jak najszybciej zwolnić się z pracy etatowej. Dłużnik na etacie to przyszły niewolnik. Komornik zabiera mu połowę wynagrodzenia, ten z czasem przyzwyczaja się do tego, iż za pół pensji można jakoś wegetować i niewolnik gotowy. Przez kolejne lata oddawać będzie połowę pensji, a jego długi będą stały lub wręcz rosły. Finansowe eldorado dla banków. Niewolnik doskonały. A nawet gdy się skończy jako niewolnik pracujący, odrodzi się jako niewolnik – emeryt.
Niełatwo było przetrawić myśl o tym, aby nagle dobrowolnie zwolnić się z etatu. Na szczęście w wielu firmach (w tym i mojej) istnieje możliwość zamiany etatu na umowę b2b.
Co to oznacza w praktyce? Zostaje stanowisko, zwiększa się wynagrodzenie, ale kosztem np. urlopu płatnego. Nie nazywam się już pracownikiem, ale podwykonawcą. Czyli spółką z o.o. wykonującą zlecone prace zgodnie z umową z kontrahentem.
Dlaczego jest to tak istotne? Jeśli nie posiadamy żadnego cennego majątku i walczymy z długami, jest to idealny sposób na zabezpieczenie się przed komornikiem przy zachowaniu swojej dotychczasowej pracy, stanowiska i jednoczesnym wzrostem zarobków.
Nie trzeba uciekać do szarej strefy, stać się zaszczutym dłużnikiem, to bardzo ważne, gdyż dłużnik bez zachowanej godności osobistej nie ma szans na skuteczne oddłużenie. Tak myślę z perspektywy 10 lat, czyli sytuacji, w której znalazłem się wówczas.
Miałem to szczęście, że nie musiałem zmieniać pracy, gdyż pracodawca preferował b2b zamiast etatu. Umówmy się – każdy pracodawca preferuje. Ale nie każdy może na danym stanowisku zatrudniać na umowę biznesową.
(Jeśli interesuje Cię ten sposób na komornika, to bardzo szczegółowo omówiliśmy go w artykule o oddłużaniu poprzez zmianę formy zatrudnienia – dop. redakcji)
Zapytacie zapewne, co zrobiłbym, gdybym nie mógł pójść pracować pod spółką bezpieczną od komornika. Na pewno szukałbym pracy takiej, która dawałaby mi taką możliwość. Lub takiej, w której miałbym na papierze najniższą krajową – ale to w ostateczności.
Na pewno zrobiłbym wszystko, aby zwiać z wystawionego komornikowi do odstrzelenia etatu. To jest bowiem najbardziej istotne w procesie oddłużania.
Zabezpieczenie przed komornikiem – sprzeciw od nakazu zapłaty
W czasach, w których ja miałem problemy z długami, obowiązywały inne niż teraz przepisy prawne. Czyli bank mógł skorzystać z instrumentu bankowego tytułu egzekucyjnego (w skrócie BTE) i zaraz po wypowiedzeniu umowy uderzyć w dłużnika z broni dużego kalibru. Czyli zaatakować komornikiem.
Dlatego też linii obrony, o której krótko napiszę dla czytających to dłużników, nie mogłem wykorzystać. Wy możecie. Mam na myśli sprzeciw od nakazu zapłaty. Teraz, gdy BTE już nie ma, każdy wierzyciel musi uzyskać sądowy nakaz zapłaty. Nieważne, czy to wielki bank czy malutka chwilówka. A każdy dłużnik ma prawo do wniesienia sprzeciwu od wydanego nakazu zapłaty.
Gdybym miał długi teraz, wykorzystywałbym to bez oporu. Każdy sprzeciw to minimum kilka miesięcy wolności. Która daje dłużnikowi czas do działania. Czas bardzo cenny, często jego brak jest powodem niepowodzenia oddłużania.
(Nasi klienci mają możliwość skorzystania z pomocy adwokackiej przy tworzeniu indywidualnych sprzeciwów od nakazu zapłaty. W formie jednorazowej lub abonamentowej. W abonamencie bez limitu ilości sprzeciwów na miesiąc, co jest idealnym rozwiązaniem w przypadku wielu wierzycieli i powoduje, że jest to prawdopodobnie najtańsza oferta sprzeciwów od nakazu zapłaty w Polsce- dop. redakcji)
Konto w banku, którego nie zajmie komornik
Każdy dłużnik, nawet świetnie zabezpieczony, ma problem z kontem bankowym w kontekście komornika. Okazało się, że martwię się niepotrzebnie. Mój opiekun miał patent na to w postaci konta w polskim banku, którego nie widzi komornik. Patent ten, choć nie używam go już, z tego co wiem działa do dziś.
(Zgadza się, konto, którego nie zajmie komornik opisane jest dokładnie w artykule poświęconym kontom bez komornika – dop. redakcji)
Dzisiejszy dłużnik ma zresztą o wiele więcej możliwości. Po pierwsze, kwota wolna od zajęcia przez komornika na koncie bankowym jest stała co miesiąc i całkiem spora. Spokojnie da się funkcjonować bez kombinowania. A zresztą – co tu kombinować, gdy mamy do wyboru coś, czego 10 lat temu – gdy potrzebowałem – nie było.
Karty zagraniczne niedostępne dla komornika z własnym polskim numerem IBAN
Kto nie słyszał o takiej rewolucji w finansach jak Revolut? No właśnie. Kartę Revoluta można wykorzystywać do przyjmowania płatności poza zasięgiem wzroku polskiego komornika. Czyli po prostu używać jej jako swojego konta bankowego, którego nie zajmie komornik.
Aczkolwiek, uczciwie mówiąc, trochę bałbym się tego, że jest taki popularny. Zdecydowanie poszedłbym, dla swojego bezpieczeństwa, gdybym miał długi dziś, w stronę rozwiązania oferowanego przez firmę Paysera.
Rozwiązanie to testowało kilku znajomych, bez jakichkolwiek uwag krytycznych. I dzięki swojej „niszowatości” w Polsce z mojego punktu widzenia jest bezpieczniejsze niż REVOLUT.
Zasada działania taka sama – rejestrując się w firmie Paysera (na stronie www.paysera.com) otrzymujemy indywidualny nr rachunku zarejestrowanego za granicą, czyli bez możliwości znalezienia go przez polskiego komornika. Oraz kartę płatniczą VISA, którą możemy płacić za wszystko przez internet. A także wybierać pieniądze z bankomatu.
Jak widać współczesny dłużnik, będący w trakcie procesu oddłużania, nie musi martwić się o to, aby posiadać konto, którego nie zajmie mu komornik. Możliwości jest sporo, a zapewne będą przybywać kolejne.
Oddłużanie – proces właściwy
Mając wynagrodzenie zabezpieczone przed komornikiem, założone konto, którego nie zajmie komornik oraz wsparcie merytoryczne i poczucie bezpieczeństwa ze strony serwisu windykowani.pl, mogłem obserwować ze spokojem dalszy rozwój wypadków.
Ze spokojem, gdyż na tym etapie przestałem być już kulą nerwów, a byłem dłużnikiem w procesie wychodzenia z długów. Spokój dała mi wiedza, którą otrzymałem od serwisu pomagającego zadłużonym. Z dzisiejszej perspektywy wiem, że to było coś, czego dłużnik chyba najbardziej potrzebuje. Brak wiedzy równa się wymyślaniu przez własną psychikę czarnych scenariuszy, w których dłużnik zawsze jest ofiarą. A świadomość własnej roli w oddłużaniu i tego, że dłużnik jest równy wierzycielowi, to bardzo buduje.
A gdy jeszcze pozna się inne niuanse, które sprawiają, że człowiek ma coraz większą świadomość swoich praw, jego przerażenie gdzieś znika i zastępuje je obojętność na własne długi.
Bo przerażenie to wynik niewiedzy, nieświadomości, braku pewności jutra. A gdy ma się pełnie wiedzy i świadomość ruchów wierzycieli na pół roku naprzód – naprawdę jest fajnie. I spokojnie.
Jak bardzo cenny był to spokój będzie wiedział tylko ten dłużnik, który zaznał go po kilku miesiącach zadręczania się i zjadania żywcem przez własną psychikę. Ten, który staje na równe nogi, gdy usłyszy szmer pod drzwiami. Ten, który boi się odbierać telefon czy otwierać list. Czyli każdy, który ma długi i boi się ich konsekwencji. A jednocześnie boi się rozpocząć oddłużanie….
Oddłużanie a windykacja
Zapewne wielu dłużników boi się oddłużania ze względu na konieczność przejścia windykacji. Też się bałem. Bałem się tego, że będę musiał się przed kimś tłumaczyć, dlaczego nie oddaję pieniędzy. Bęc, po czasie wiem, że była to znów pułapka zastawiona przez moją własną psychikę.
Mój opiekun procesu oddłużenia uświadomił mi, że jestem trochę przygłupi, gdyż boje się czegoś, co nie istnieje. Choć minęło już 10 lat, wciąż pamiętam, to co mi powiedział:
Windykacja istnieje tylko dlatego, że dłużnicy jej na to pozwalają. Bądź mądrzejszy od rzeszy nieświadomych dłużników, a zobaczysz, że windykacji nie ma.
I okazało się to prawdą. Windykacja to byt, który karmi się strachem i wstydem dłużnika. Każdy standardowy dłużnik chce być dla dzwoniącego windykatora miły, aby zyskać jego przychylność. Lub jest podświadomie miły i uniżony, gdyż rozmawia z pozycji dłużnika.
Ja zostałem „wytrenowany”, nie teoretycznie, a w praktyce. Mój opiekun puścił mi kilkanaście nagrań rozmów wzorcowych, czyli takich, w których windykator telefoniczny jest ścierany w pył. Ale też takich, gdzie rozmówca zachowuje się uniżenie, grzecznie i prosi o litość, a jakiś szczyl po drugiej stronie słuchawki jeździ po nim jak po łysej kobyle.
Wiem, że trudno to jest tak słowami opisać, ale dla mnie taka lekcja poglądowa była oczywistą odpowiedzią na to, że mity o tym, iż windykacja jest nieprzyjemna biorą się stąd, że dłużnicy karmią ją swoimi lękami.
Windykacja to fajna rozrywka dla dłużnika świadomego i mającego dostęp do wiedzy o tym, jak traktować windykatorów. Nie rozwodząc się, obowiązuje jednak zasada: nigdy przenigdy nie podawaj przez telefon swoich danych.
Nie potwierdzaj tożsamości, daty urodzenia, nr PESEL itp. A windykacja przestanie być utrapieniem. Pozostanie nim tylko uporczywe wydzwanianie. Na to akurat sposób jest czysto techniczny: aplikacja (bezpłatna) lub po prostu zmiana numeru telefonu.
(Poradnik Antywindykacyjny, czyli zbiór zasad i technik działających na windykatorów możesz otrzymać za darmo zamawiając analizę finansową – dop. redakcji)
Oddłużanie, czyli długi pod kontrolą – komornik i egzekucja komornicza
On w przypadku dużych i bardzo dużych długów kiedyś się pojawi. Bo musi. W przypadku takich zadłużeń nie negocjuje się z wierzycielami, gdyż efekty negocjacji nie będą stanowić rozwiązania problemu zadłużenia.
Zatem komornik i komornicza egzekucja to normalny element planu oddłużeniowego. Przynajmniej mojego. I tutaj analogicznie do windykacji – większość boi się komornika i robi wszystko, aby go uniknąć.
Wcale im się nie dziwię, gdyż jest to normalna, odruchowa reakcja. A ja, z perspektywy 10 lat i wiedzy, jaką w trakcie procesu oddłużania nabyłem, porównam komornika do szczepionki.
Brzmi dziwnie, prawda?
Ale to dobre porównanie. Po co szczepi się dzieci, wie każdy. Ukłucie, szczypanie, czasami bąbel i rumień po szczepionce to nic przyjemnego. Podobnie pierwsza egzekucja komornicza. Ale ona jest, tak jak szczepionka dziecku, bardzo potrzebna dłużnikowi. Komornik, który nie może nic zabrać, musi bowiem dokonać umorzenia egzekucji. A informacja o umorzeniu postępowania egzekucyjnego powoduje, że dłużnik zaszczepia się na strach przed komornikiem.
I zaczyna rozumieć, że komornik w sytuacji braku możliwości zajęcia jest kompletnie dla dłużnika niegroźny. Nie wiem, czy uwierzycie, ale byłem naprawdę dumny otwierając pierwsze pismo informujące o umorzeniu egzekucji. Było ono dla mnie ważne z dwóch zasadniczych powodów:
1. Wiedziałem już, jak wygląda w praktyce ta „straszna” egzekucja komornicza. Bo choć byłem przez prowadzącego moje oddłużanie uświadamiany, to jednak gdzieś w tyle głowy miałem strach. Choćby dlatego, że pismo od komornika było straszne. Te teksty o wyważaniu drzwi, przeszukiwaniu odzieży, zabieraniu cennych rzeczy – trudno uwierzyć, że to bzdury, gdy czyta się takie teksty na piśmie opatrzonym godłem. Dlatego kamień spadł mi z serca po pierwszej umorzonej egzekucji, gdyż od tego momentu wiedziałem, że komornik w sprawach masowych (czyli np. pożyczek i kredytów) działa schematycznie i nie mogąc zając pensji, konta bankowego, zwrotu podatku po prostu zamyka sprawę.
2. Dostałem psychicznego „speeda”, gdyż zaczęło do mnie docierać, że skoro wierzyciel nie może zrobić mi nic poprzez najpierw windykację, a teraz komornika, to tak naprawdę nie może mi zrobić kompletnie nic. A przecież coś musi robić. Zatem….
Sprzedaż długów – cesja wierzytelności
Wreszcie stało się. Stało się to, co kiedyś, czyli na początku mojego wychodzenia z długów, miało być celem i jednocześnie kresem oddłużania. Sprzedawanie moich długów. Kiedyś abstrakcyjne i niezrozumiałe, po roku niepłacenia namacalne i możliwe do dotknięcia. Moje długi bankowe zaczęły fruwać po kraju.
Pierwsze kredyty nabył KRUK. Ten był bardzo grzeczny, przysyłał mi puste formularze do wpisania ilości i wielkości rat. Oraz terminów zapłaty. Od czasu do czasu telefony. Czułem się trochę oszukany, bo przecież w internecie czytałem o tym, że KRUK to straszna windykacja. A to, jak wiele innych internetowych legend, okazało się fikcją.
KRUK był już bowiem wówczas po przejściach z UOKiK i krukiem pozostał z nazwy. W zachowaniu był co najwyżej papużką falistą. Nie muszę mówić, że makulatura przez nich przesyłana służyła jako rozpałka i nigdy KRUK nie otrzymał ode mnie żadnej deklaracji ani podpisanej ugody.
Kolejne BEST, Intrum i późniejszy bohater afery – Getback. Ten ostatni był mocno agresywny, pamiętam takiego nawiedzonego windykatora telefonicznego, który obdzwaniał wszystkich sąsiadów mających telefon stacjonarny. I zostawiał im swój numer. Przestał, gdy zacząłem do niego dzwonić codziennie i „dziękować” mu za sumienną pracę. Dał sobie szybko spokój, bo ileż można znosić poniżanie słowne i to bardzo wyrafinowane mając jednocześnie obowiązek bycia miłym dla klienta.
Nie będę tutaj opisywał swoich przygód z firmami, które kupiły moje zadłużenia bankowe, gdyż jest to temat całkiem osobny. Dla czytającego historię mego oddłużania istotne jest to, że jak na zamówienie wszystkie banki sprzedały moje długi. I zostałem człowiekiem wolnym od długów!
Hola, hola – powiesz zapewne w tym momencie. Zbastuj, chłopie, przecież Twoje długi przeszły na KRUKA, Intrum czy Getback. Czyli wciąż masz długi.
Czy po sprzedaży długów przez bank jesteś jeszcze dłużnikiem czy nie? Czy długi mogą zniknąć?
O to można spierać się godzinami. Rozpatrując to od strony zarówno prawnej, jak i etycznej.
Z mojego punktu widzenia wygląda to tak. Gdy bank zrezygnuje z dochodzenia roszczeń i sprzeda mój dług – automatycznie przestaję być tego banku dłużnikiem.
To proste i nie wymaga wyjaśnienia.
Ale w sytuacji, gdy firma, powiedzmy Getback, kupi od banku mój dług, czy automatycznie staję się ich dłużnikiem. A oni moim wierzycielem?
Przecież nie pożyczałem od nich ani złotówki…
Prawnicy stoją na straży opinii, że do momentu uzyskania przez firmę, która kupiła dług, prawomocnego nakazu zapłaty wydanego przez sąd, nie mają prawa nazywać mnie dłużnikiem.
A jeśli takowego nie uzyskają? Bo sąd zakwestionuje ważność umowy cesji, na mocy której mój dług zmienił właściciela? Co wówczas?
Na te pytania odpowiem niebawem…..