Wyrejestrowanie leasingowanego pojazdu bez wiedzy leasingobiorcy
Ta historia zdarzyła się naprawdę, choć zabrzmi nieprawdopodobnie. Splot zdarzeń, przyzna każdy, jest tak niebywały, że aż trudno uwierzyć, że dotyczy jednej tylko umowy leasingowej. Zacznijmy zatem od początku….
Leasing samochodu
Wszystko zaczęło się w roku 2014. Pan Marek, obecnie pracownik naukowy wrocławskiej politechniki, wówczas początkujący przedsiębiorca, postanowił wziąć w leasing samochód Peugeot Partner. Jako lokalny patriota udał się zatem do lokalnej, choć działającej w skali całego kraju, firmy leasingowej. Po załatwieniu formalności szybko mógł cieszyć się nowym samochodem. Ale tylko do czasu.
Wyrejestrowanie leasingowanego pojazdu
kłopoty ze spłatą przyszły do pana Marka rok później. W ich wyniku klient nie zapłacił trzech rat leasingu. Jednakże, ponieważ kłopoty finansowe były przejściowe, szybko uregulował zadłużenie i od tej pory płacił raty regularnie. Nie wiedział jednak, ze względu na zmianę adresu zamieszkania, że w okresie niepłacenia rat firma leasingowa wypowiedziała mu umowę. I wezwała go do zwrotu pojazdu. Wypowiedzenie i wezwanie przyszły bowiem na stary adres, którego pan Marek u leasingodawcy nie zaktualizował. Żył zatem bez świadomości tego, że ma wypowiedzianą umowę, płacąc solidnie i regularne raty leasingu.
Stan taki trwał aż 4 lata, do momentu, gdy panu Markowi odkręciła się i zniszczyła tablica rejestracyjna. W celu wyrobienia duplikatu musiał udać się do centrali firmy leasingowej. I wówczas dowiedział się, że
od 4 lat jeździ bezprawnie samochodem
W tym momencie zaczyna się prawdziwe leasingowe szaleństwo. Pan Marek dowiaduje się, że samochód figuruje w policyjnym rejestrze pojazdów skradzionych i jest przez firmę leasingową wyrejestrowany. Nieświadom niczego klient przez 4 lata poruszał się bezprawnie, formalnie skradzionym i wyrejestrowanym pojazdem. Pomimo tego, że nie posiadał ani złotówki zadłużenia. Co więcej – firma leasingowa nie robiła nic, aby odzyskać pojazd. Był on wszak regularnie i terminowo opłacany.
Ugoda z firmą leasingową
Pan Marek, aby móc legalnie korzystać z auta, musiał zawrzeć z firmą leasingową ugodę. Bez niej nie otrzymałby zgody na ponowne zarejestrowanie pojazdu. Gdy otrzymał porozumienie, okazało się, że kwota w nim zawarta różni się od kwoty na umowie. O – bagatela – 20 tysięcy złotych. W tym momencie pan Marek poprosił o rozliczenie umowy, aby wyjaśnić tę „kosmetyczną” różnicę.
Czy może być coś prostszego niż wygenerowanie zestawienia wpłat i kosztów? Wydawałoby się, że to operacja typu kilka klików w klawiaturę. O nie, to byłoby zbyt proste. Pan Marek został z centrali firmy leasingowej odesłany z niczym. Otrzymał jedynie informację, że stworzenie zestawienia potrwa około tygodnia. Jak można było przypuszczać, minęły trzy (czas wciąż biegnie) i nikt się do pana Marka nie odezwał.
Pomimo tego, że co dwa dni dzwonił do działu windykacji i rozmawiał z osobą prowadzącą sprawę, ta nie była w stanie zrobić nic. A przypomnę, firma miała tylko ustalić saldo….
Proszę sobie samodzielnie zarejestrować pojazd
Wiarę w firmę leasingową i poziom wiedzy jej pracowników pan Marek stracił po dwóch tygodniach. Bombardując firmę telefonami z prośbą o przyśpieszenie operacji, nieustannie był zbywany. W tym czasie jeździł tramwajem, gdyż pojazd jako wyrejestrowywany nie mógł wszak poruszać się po drogach. Opiekunka sprawy doskonale o tym wiedziała, ale wciąż stosowała taktykę uniku. I podania konkretnej daty odkręcenia spirali leasingowego absurdu. Przyciśnięta do muru przez zdesperowanego klienta w pewnym momencie rzekła, że powinien on sam sobie auto zarejestrować. Jako osoba, która nie ma do tego prawa, gdyż nie jest formalnym właścicielem pojazdu….
Albo oddać pojazd na parking strzeżony na okres bliżej nieznany. Być może nawet kilku miesięcy. Wówczas firma leasingowa sama dokona rejestracji.
Pan Marek w momencie stracił jakąkolwiek nadzieję. Poziom i bezsens odpowiedzi świadczyły bowiem o tym, że firma leasingowa kompletnie pogubiła się w tej sytuacji. I pomimo starań klienta i jego gotowości do współpracy, nie jest w stanie znaleźć wyjścia z sytuacji patowej.
Czy to brak procedur na taki zbieg okoliczności czy też poziom wiedzy pracowników wołający o pomstę do nieba?
Wszystkiemu winne procedury, czyli wyrejestrowanie leasingowanego pojazdu bez wiedzy leasingobiorcy odkręca się długo
Sprawę finalnie udało się wyjaśnić, Jednak, ile nerwów kosztowało to leasingobiorcę, wie tylko on sam. Sprawa od strony formalnej nie była specjalnie zagmatwana, ale czasochłonna. Jednym słowem – pewnych rzeczy nie dało się przeskoczyć w czasie szybszym, niż zakładają to procedury.
Z którymi to – czy w banku, czy w firmie leasingowej – dyskutować się nie da.
Problem polega tak naprawdę na tym, że dopiero nasza interwencja u osób decyzyjnych pozwoliła na wyjaśnienie klientowi tego, co się stało i ile czasu zajmie „odkręcanie” sprawy. Gdyby klient mógł zdobyć tę wiedzę samodzielnie, u pracownika pierwszego kontaktu, już dawno zapomniałby o problemie.
A on tracił czas będąc odsyłanym od pracownika do pracownika. Bez szans na otrzymanie pomocy na szczeblu tym, który podstawową pomoc – informacyjną – powinien świadczyć.
Bolączkę tę znają ci leasingobiorcy, którzy godzinami wiszą na słuchawce i starają się dowiedzieć czegoś o rozwiązaniu swojego problemu.
Zastanawiając, czy rozmawiają z botem udającym człowieka czy z człowiekiem o ta mizernych kompetencjach, że przypomina bota…..